Koledzy... cholera...

Zrobili mi kawał….koledzy. Nieświadomie, bo tacy małomówni są. Jak dzieciaka mnie porobili, gówniarza jakiegoś, co się wczoraj urodził, zaczęło się tak niewinnie….

Wieczorkiem siedzę sobie, oglądam telewizję, piję jakiś kefirek, i patrzę co chwila na psa wpatrującego się ze smakiem, w plastikowy kubeczek, który trzymam w dłoniach. Czeka na lizanko. Uwielbia to. Usiłuje całym sobą wejść do środka, wylizując resztki.

Tą sielankę przerywa telefon od Remika:

- Słuchaj… - ten jego błagalny ton, właściwie przepraszający, za to, że o coś śmie kogoś prosić, zawsze powoduje, że się zgadzam – Nie podjechałbyś do Śmigla z Bogdanem, na tą obławę policyjną? Ja jutro muszę jechać do Konina, bo Wałęsa tam jest, i zamówili go u mnie…- żonę i dzieciaka ma chorego, więc mnie ta prośba nie dziwi…

- Dobra, zaraz z Bogdanem się umówię – nawet się cieszę, bo siedzenie w domu, to coś, czego nie znoszę, a żadnych planów na wieczór nie mam…

- Dziękuję ci bardzo. To na razie….

Dzwonie do Bogdana…

- Hallo….

- Cześć Bogdan, Remik dzwonił, że jedziesz na obławę policyjną, na tego mordercę ze Śmigla???

- Tak, a co chcesz się zabrać?

- Nooo – odpowiem, Bogdan pracuje dla dużej agencji, i kilometrówkę mu płaca, a my biedne misie, wolni strzelcy, musimy koszty obniżać… - podjedziesz po mnie, masz po drodze….

- Dobra, czekaj na tej małej stacji benzynowej koło ciebie – ustala miejsce – Na razie…

Pakuję się nieśpiesznie. Bodzio mieszka na drugim końcu miasta, to chwilę mu na dojazd zejdzie. Staję przy wjeździe na stację benzynację, jak moja córka, będąc pacholęciem mówiła. Czekam. Mija kwadrans, a policjanci z radiowozu wytrzeszczają na mnie gały. Dość podejrzliwie wytrzeszczają. Ale jadą dalej. Coś mi mówi, że to jeszcze nie ostatni mój kontakt z nimi dzisiaj. Trochę podejrzanie wyglądam w nocy na tej pustej ulicy. Z torbą tak wielką, że koń by zdechł.

Oczywiście, kawałek dalej zawracają. I podjeżdżają…

- Dobry wieczór, sekcja zabezpieczenia miasta – zaczyna jeden z nich, służbowo, i wedle regulaminu, wymienia stopień i nazwisko – Czy można wiedzieć, co pan tu robi?

- Stoję – odpowiadam zgodnie z prawdą, zerkając, czy w oddali nie pojawi się auto Bogdana…

- To widzę, ale w jakim celu?

- I czekam….

- Czeka pan? – policjant, jakby się zdziwił – Ale na co?

- Na kogo? – odpowiadam pytaniem..

- Na kogo? – powtarza…

- Na kogo? – pytam ponownie – Na kolegę? – dodaję pytająco…

Policjant patrzy na mnie przez chwilę, oj zaraz będę miał za swoje, za te swoje wypowiedzi. Ironia to chyba rodzaj humoru, który go na tej nocnej zmianie nie bawi. Wiele się nie pomyliłem…

- A co pan tak właściwie pali? – zaczyna na nowo, patrząc wymownie na cygarniczkę, ze skrętem w moich ustach – Co to jest? Poproszę jakiś dowód tożsamości, i zapraszam do radiowozu….

Żartów mi się zachciało. Głupi kretyn, barani łeb, osiemnaste dziecko stróża chowane w komórce na miotły, łajam się w duchu, bezgłośnie, trzeba się było w język ugryźć.

- No to co pan tam takiego pali? – już w radiowozie wracamy do rozmowy

- Tytoń pali…lę – tym razem w ostatniej chwili się opanowałem

- Tytoń? Mówi pan – policjant przejmuje inicjatywę – To papierosków w kiosku zabrakło?

Oprócz niego, w radiowozie jest jeszcze dwóch funkcjonariuszy. Po świeżo fasowanych mundurach widzę, że to jeden z ich pierwszych patroli. No tak, oni są ze służby kandydackiej, dlatego, ten, który mnie zaczepił, próbuje się tak jakby popisywać. No cóż jesteśmy tylko ludźmi.

- To jak z tym tytoniem jest – przerywa moje zamyślenie…. – i gdzie pracujemy? – dodaje notując coś w notatniku…

- Wy w policji – odpowiadam zgodnie z prawdą, ta pozostała po MO maniera zawsze mnie wkurza, zwracania się zawsze pytająco w trzeciej osobie…

- Dowcipni jesteśmy? – kontynuuje, i trochę jakby groził – Ale zaraz możemy przestać być…

- Nie, fotoreporterem jesteśmy….

- Mhm…Papparazzi….a dla jakiej gazety?

- Dla żadnej, strzelcem wolnym jestem – społeczeństwo szuflad, wszystko musi mieć swoja etykietkę, bez tego nie da rady – Robię zdjęcia i sprzedaję

- Nooo, ale podobno za te zdjęcia to dobrze płacą, i na papieroski nie ma? – patrzy na mnie uważnie i dodaje – pokaż pan no ten tytoń…

Wyciągam swoją puszeczkę z machorką, i podsuwam im pod nos. Dosłownie. Trzy policyjne nosy po kolei zanurzają się w środku. Jeszcze jedna próba organoleptyczna, przy pomocy palców, i pytające spojrzenia policyjnych kotów na starszego kolegę.

- Faktycznie tytoń. Dlaczego? – nie spodziewał się takiego rozwoju sytuacji – Dlaczego tytoń?

- Bo palę tytoń. Bo lubię palić tytoń. A za zdjęcia raz płacą dobrze, a czasami wcale. Fotoreporterzy biedni są. A sprzęt swoje kosztuje. Więc oszczędzam.

- A rzucić nie można. I zdrowiej, i taniej?

- A co mi tam, coś z życia trzeba mieć, przecież…

- Niby racja. A na kogo pan czeka? – przypomniał sobie, i spogląda na moją wielka torbę ze sprzętem – A w torbie co pan ma oprócz aparatu, jak sądzę?

- Obiektywy, baterie, i taki tam sprzęt potrzebny – odpowiadam, pokazując wnętrze – Z kolegą jedziemy do Śmigla na obławę, na tego mordercę…
Na jego twarzy pojawia się wyraz zrozumienia.

- Skoro tak to nie będę pana dłużej zatrzymywał…

Żegnam się z nimi, życząc spokojnej służby. Sprawdzam godzinę, minęło kolejne piętnaście minut. No gdzie jest ten Bogdan. Pół godziny to aż za dużo czasu na dojazd, zwłaszcza w nocy, przy pustych ulicach. Dzwonię.

- Hallooo…. – jak zawsze odbiera, w ten sam sposób…

- Bogdan, no gdzie ty jesteś?

- Jak to gdzie? W domu – zdziwiony odpowiada…

- Jak to w domu? Ja tu czekam na ciebie…

- Gdzie czekasz? Na mnie…

- No na tej stacji, cośmy się umówili. Od pół godziny ponad czekam…

- Ha…ha…ha… - nie jest to perlisty śmiech, raczej rżenie – jutro jedziemy do Śmigla…ha…ha…ha… co teraz po ciemku mamy zrobić tam….ha…ha…ha…

- No Remik mówił, że dzisiaj, też mnie to zdziwiło, ale nie takie pomysły w różnych redakcjach przeżyłem – zaraz, zaraz, faktycznie on tylko o wyjeździe mówił, nic o dniu, a Bogdan, też tego w rozmowie nie określił – to co jutro? O której?

- Ha…ha…ha… właśnie miałem do ciebie dzwonić…ha…ha…ha… o dziesiątej….może być?...ha…ha…ha…

- Dobra. To do dziesiątej….

- Ha…ha…ha… - żegna mnie jego szczery śmiech.

Dzwonie do Remika, z kolei.

- Cześć. Co jest? – ma trochę głos zaspany.

- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że ten wyjazd to jutro jest? – zaczynam z pretensją w głosie.

- No jak. Wiadomo, że jutro? A co się stało?

- Bo ja tu na Bogdana czekałem, pół godziny, policja mnie sprawdzała…a żaden z was nie powiedział, że jutro…

- Hi…hi…hi… - to już druga osoba którą rozbawiłem, w przeciągu ostatniej minuty – Czekałeś??? ….hi…hi…hi… - drugi kolega okazuje się nieczułym na ludzki los bydlakiem - …hi…hi…hi…no mówiłem, że jutro…

- No właśnie nie mówiłeś….Bogdan też…. Na razie….

- …Hi…hi…hi….- słyszę jeszcze, rozłączając się.

I nie był to ostatni śmiech z mojej osoby, który słyszałem tego wieczoru. Ostatnią osobą, była moja żona. I jeszcze musiałem patrzeć, jak skręca się ze śmiechu. Dobrze, że dzieci już spały. Trudno to było wytrzymać, więc wziąłem psa i wyszedłem z nim na spacer, w nadziei, że ślubna przez ten czas się uspokoi. Ale pies też jakoś tak dziwnie na mnie patrzył. I jakieś takie wyjątkowo wesoły pysk miał. Uznałem dla spokoju, że to przez to nadprogramowe wyjście. Ale, dawno tak radośnie nie merdał ogonem, przez cały spacer. Cholerny sierściuch. I on przeciwko mnie. Ciężkie jest życie fotoreportera….

A moi koledzy….cholera…. No cóż, całe Zycie robią zdjęcia, to z komunikacją międzyludzką zaczynają mieć problemy. Ich sposobem wyrazu jest obraz….i tyle….

Udostępnij ten post

Submit to FacebookSubmit to Google PlusSubmit to TwitterSubmit to LinkedIn