KADRY PRAWDY - fragment książki

Wojtek Wardejn, poznański fotoreporter, odsłania kulisy pracy dla jednego z tabloidów.

Książka napisana barwnym językiem z dbałością o zachowanie specyfiki dialogów ludzi mediów, pełna jest wyrazów dosadnych, neologizmów i kolokwializmów. Ukazuje organizację pracy redakcji, sposoby zbierania informacji i manipulowania faktami. Jestem pewien, że po lekturze książki wiele osób nabierze większego dystansu do tzw. newsów. Wybrałem raczej zabawny fragment, chociaż w książce nie brakuje też historii tragicznych.

Sam byłem świadkiem (niestety) kilku opisanych tutaj historii, chyba nawet jestem "bohaterem" jednej czy dwóch i zapewniam, choć wydaje się to nieprawdopodobne, nie ma w tej książce słowa przesady.

Książkę można nabyć w postaci e-booka m.in. tutaj

Do czego doprowadza mobing, czyli historia pewnego skarbu.

 

 Podjeżdżam pod redakcję. Oczywiście, na wewnętrznym parkingu z tyłu nie ma miejsca, muszę stanąć w strefie. Objeżdżam drugi raz cały kwartał ulic, wypatrując znanych mi zaułków, gdzie ci od opłat parkowania w mieście nie zaglądają. Dziś mam pecha. Nie ma nic. Staję na płatnych, może przed dziesiąta gdzieś wyjadę. Lokalni pijaczkowie, jak zawsze zaczepiają mnie o papierosa, i gwarantują, że o auto mogę być spokojny. Ci starsi to luz, niegroźni, zwłaszcza od czasu, jak do jednego z nich, Prezesa, jak łeb sobie rozwalił, i w kałuży krwi leżał, wezwałem pogotowie. Od tamtego czasu to z daleka mnie wita, jak jest na tyle trzeźwy, żeby mnie zauważyć. A w ogóle to zabawna historia była. Jak go pogotowie zabrało to zniknął. Wszyscy myśleli, że nie żyje. Dobrzy ludzie na msze dali. A jego kumple, od kieliszka, a raczej od butelki, przez parę dni pili przy jego zdjęciu, zawieszonym na murku. Fotograf z Bednarskiej je zrobił, przez szybę, jak Prezes, pomylił jego punkt, po pijaku, ze sklepem, i chciał wejść przez witrynę do środka. Nawet zorganizowali znicze. I tak parę dni na ulicy było bardziej kolorowo, a kolesie mieli w końcu konkretny powód do wypicia. Kolega im zmarł.

Policja prezesa szukała w jakiejś sprawie, ale go nie znalazła. A on jak feniks z popiołów nagle się pojawił. Ze szpitala go nie wypuścili, tylko od razu na odwyk. I po pół roku wypuścili.

Młodsi są gorsi. Jak się napiją, albo co gorsza, uraczą się jakąś chemią1, to bywają agresywni. Parę razy już gwizdnęli mi wkłady do lusterek, porysowali auto, nawet usiłowali dostać się do środka, ale rady nie dali. Raz nawet jeden podszedł pytać, czy lusterka do audi nie potrzebuję, jak miałem je poklejone taśmą, bo dzień wcześniej je rozwalili. Zapytałem za ile, a on że za chwilę, bo takie audi za rogiem stoi. Trochę posmutniał, jak odmówiłem. A jeszcze bardziej się zmartwił, jak mu uświadomiłem, że lusterka w tym modelu audi są przykręcane, od środka. Jedynie wkłady można wyjąć. Taki pech. Chyba, że całe drzwi buchnąć

Dzisiaj obyło się bez problemów. A swoją drogą, kto wymyślił taką lokalizację? Jak to kto szefowa. Małgorzata. Nie ma gdzie zaparkować. Menele zaczepiają, o fajki i o kasę. Co rusz jakieś rozróby, burdy i inne. Policja co przyjedzie, to ci młodzi się odgrażają, bo myślą że to my wzywamy. I tylko jedna droga wjazdowa, koło głównej poczty, jak były ćwiczenia, policja zablokowała ulicę, to pod prąd musiałem wjeżdżać, bo pilne zdjęcia miałem. No, po prostu koszmar. Ale szefowa jest zachwycona. „Taka prawdziwa targetownia” mówi. No tak nie ma auta, nie ma problemu. Ostatnio roztyła się strasznie, to ulicznicy jej nie zaczepiają. Kiedyś, zanim powstała ta gazeta, byłoby inaczej. Całkiem niezły był z niej kąsek.

 

Wchodzę, na zakład. Nie wiem skąd ta terminologia, ale tak nazywa redakcję Małgorzata….i…..Warszawa. Są zachwyceni jak tak mówią. Dziennikarze to podobno inteligencja, czwarta władza, a lubują się, w takich określeniach. Chcą być bliżej targetów….chyba. Może za późno się urodzili. Te redaktory2 z wawy . Ich czas, to był czas, gazetek zakładowych. Wtedy mieliby i zakład, i gazetę, i targetów do wyboru i koloru, na wyciagnięcie ręki, przy każdej maszynie. Trochę inne tematy, ale język ten sam. Prosty. Co za tragedia dla tych ludzi. Chyba powinienem im współczuć.

- Jesteś już…doskonale – wita mnie kierowniczka – z Patrykiem pojedziesz pod Kalisz. Temat jest taki. Rolnik wykopał jakieś w chuj stare monety, i oddał do muzeum. Sformatujemy3 to tak, że uczciwy znalazca…poniał4?

- Poniał… - nie wierzę, niemiecka gazeta i ruskie słownictwo. Koniec świata, pani Popiołkowa, koniec świata. I do tego jeszcze POZYTYWNY materiał. Pijani? Czy ktoś zwariował? A może jeszcze śpię?

W zamyśleniu wyrżnąłem goleniem w biurko. No jednak nie śnię. Ból sprowadza mnie do rzeczywistości. Patryk to duży chłop, ale o wyglądzie dużego dziecka. I do tego taki trochę erotoman. Jak jakąś fajną dziewczynę na ulicy zobaczy, to zaraz mówi, że wysiada z auta. Ale gust, muszę przyznać, to ma dobry. Największym jego problemem, jest taki jakiś, brak koordynacji ruchowej. Najbardziej to widać, jak daje mi znaki na materiale, że coś mam zrobić, ale robi to w taki sposób, i takie strzela miny, że za chińskiego boga nie wiem o co mu chodzi. Nie tylko ja. Inni foto5 też. Ruchy rąk, są w miarę czytelne, ale twarz, i te oczy spaniela, im zaprzeczają. Trochę to trwało, zanim znalazłem sposób, i powtarzam sobie na zdjęciach, nie patrz na twarz, nie patrz na twarz. I w osiemdziesięciu procentach, odczytuję przekaz. Niestety najgorzej jest jak zadzwoni, czasami nie można go zrozumieć. Jakby był pijany, a nie jest, on po prostu tak mówi. Ten typ tak ma. Gorzej, że chyba tak też słyszy, bo ma na koncie najwięcej sprostowań.

- To co ruszamy? – pytam go

- Zaraz…kawę wypiję – jego spokój mnie czasami szokuje

- Patryk… a tak szybciej trochę….bo mi się strefa zacznie

- No już…Wojtek spokojnie…zaraz skończę….- flegmatyk, cholera

- A mamy jakiś adres? Czy coś – pytam

- Nie…gazetę z Kalisza. To jest jakiś rolnik z okolic Blizanowa. To wszystko co mam…

- No to PKP6….

- PKP – odpowiada z uśmiechem, a po błysku oczu widzę, że czeka nas kolejna wycieczka krajoznawcza z niewiadomym efektem – a warszawa już parę razy dzwoniła, że mamy to zrobić….

- No to PKP – powtarzam z rezygnacją – znowu kilometry?

- No kilometry…i upał się zapowiada…

- No to PKP – powtarzam ponownie – wczoraj mi padła dmuchawa w aucie – dodaje zrezygnowany – lecimy na Wrześnię i dalej na Pyzdry? Czy ten most już rozgrzebali???

- Na Pyzdry. Jeszcze go nie rozbabrali. Jechałem tamtędy wczoraj od rodziny….

 

Brak dmuchawy w samochodzie coraz bardziej nam dokucza. Do celu jeszcze jakieś sześćdziesiąt kilometrów, a my już wyglądamy jak po kąpieli. Sytuacji nie ratuje nawet otwarty szyber, i okna. I oczywiście, most w Pyzdrach był zamknięty. Na szczęście Patryk, zna okolicę, bo żonę ma stąd, i jakiś objazd w miarę krótki wykombinował. Niepokoi mnie trochę, pojawiający się, na niskich obrotach, metaliczny stuk z silnika. Znowu opóźniłem wymianę oleju, a ta usterka może przekraczać moje umiejętności. Ale miejmy nadzieję, że do domu uda się wrócić, a potem warsztat. Jak czas pozwoli.

Blizanów. Patryk idzie do sklepu, rozpytać tubylców, czy coś wiedzą. Ja w aucie przeglądam, kaliską gazetę, przypatrując się zdjęciu, przy artykule o rolniku, co znalazł i oddał. Ten płot…niby typowy betonowy odlew…ale jeszcze takiego nie widziałem. Rozglądam się po okolicy, i widzę kilka takich betonowych płotów, ale żaden nie ma tak wymyślnego wzoru. Idzie mój reporter7. Po minie widzę, że kiepsko.

- I co??... – pytam o wynik rekonesansu wśród miejscowych

- Dupa…nic nie wiedzą… - odpowiada z rezygnacją – masz jakiś pomysł???

- Ten płot na zdjęciu – mówię – wzór jest jakiś taki nietypowy…przejedźmy się po okolicy….a nóż łyżka i szydło z worka wyjdzie…..- proponuję.

- Płot mówisz – bierze gazetę do ręki, i ogląda zdjęcie – FAKT….no to jedźmy…w prawo?

- Może być w prawo – zgadzam się, i ruszamy. Chociaż strasznie mnie korci, żeby z wrodzonej złośliwości, przekonywać go, że jednak, lepiej w lewo.

Rozgrzany asfalt gwarantuje doskonałą przyczepność, a puste drogi wśród pól piękną widoczność. Folguję sobie z gazem, na co Patryk ostrożnie napomyka, że jednak będzie się bał ze mną jeździć. Ale szybko przerywa widząc, wyrośnięte jak brzoskwinie okoliczne dziewczęta, dodając ”zostaję”. Sugeruję mu, że ta akurat nieletnia trochę, ale zbywa mnie, mówiąc „na wsi szybciej dojrzewają”. Trudno mu nie oddać racji. Jak się na nie patrzy.

Kolejna wieś, kolejny sklep, kolejne rozmowy. Jak on pyta w sklepie, ja rozpytuję przed, żeby choć na chwilę odkleić się od fotela, i plecy przewietrzyć. Moi rozmówcy, to przeważnie byli pracownicy nieistniejących już pegeerów, zabijających nudę, flaszkami z tanim winem, i komentowaniu ruchu na drodze. Na mój widok, ożywiają się, bo wreszcie coś nowego. Wielki świat. Prasa. Gazeta. Redaktor. Afera. Bardzo chcą pomóc. Mili ludzie. Trochę nieświeże, te ich oddechy. Ale nie będę przecież, deprecjonował ich, woli pomocy, tylko dlatego że wali im z ust. To nie ich wina, że urodzili się tu w tym miejscu, i taki los ich spotkał. Ofiary wielkiej polityki, przepychanek wrednych imperialistów, z jeszcze wredniejszymi komunistami. Oni jak każde stworzenie po prostu, chcą żyć. Nic więcej

Są naprawdę zadziwiający w tej chęci pomocy mnie, facetowi, właściwie znikąd, który podjechał i pyta. Nawet legitymacji nie wyciągam. Wierzą na słowo, że z prasy. W mieście tego nie ma. Albo raczej rzadko. Wszyscy pędzą przed siebie, bo sprawy, bo parking się kończy, bo tramwaj ucieknie.

Nadciąga Patryk. Z tą swoją sfatygowaną torbą, w której, chowa obydwie komórki, i nigdy nie może ich znaleźć, jak dzwonią. Najpierw ich nie słyszy. Jak już mu powiem, że dzwonią, to za nimi gmera, jak ją w końcu wyciągnie, to ta przestaje dzwonić. A on wtedy mówi, z rozbrajającą szczerością ”jak coś ważnego, to zadzwonią jeszcze raz”. Tak tylko, ile razy ja tak dzwoniłem, na jedną, i drugą, i słyszałem „cześć, tu Patryk, nie mogę w tej chwili odebrać telefonu, zostaw wiadomość” tylko, że on tych wiadomości nie odsłuchuje, więc trzeba dzwonić, aż odbierze. No skłamałbym, w końcu je odsłuchuje, tak na przykład po miesiącu, jak mu się nudzi. To sprawdza, kto dzwonił. Ale najdziwniejsze w tym jest to, żona dzwoni, to momentalnie telefon jest w jego ręku, i słyszę „tak misiu”. Powoli mówię razem z nim „tak misiu”.

- Jest trop – dzieli się ze mną informacjami – wieś Janków . tam podobno coś takiego było. Tylko….- zawiesza głos, i czuję po jego minie, gdzie błąka się uśmiech bazyliszka, że coś zaraz walnie takiego, z czym mogę sobie nie dać rady.

- Tylko. Tylko. Tylko, co…..

- No, tylko tych Jankowów…jest trzy… - zaczyna ryczeć ze śmiechu – hihi… Janków jeden….he he – coraz trudniej mu mówić – ha ha…Janków dwa…hu hu – coraz bardziej widzę, że cieszy, że może mi to powiedzieć, o ilości tych Jankowów – he he i….i…Janków trzy…ha ha ha

Wsiadam do auta. Zwijający się w pół ze śmiechu Patryk też. Sprawdzam na mapie. Do Jankowów całkiem blisko, i faktycznie jest ich trzy

- Jedziemy tam, czy zawieźć cię do szpitala – staram się go trochę uspokoić.

- ….hi hi hi…do szpitala …he he he ...po co? – humor go nie opuszcza .

- Bo wyglądasz, jakbyś miał jakiś atak – sprowadzam go na ziemię. A raczej próbuję.

- Dobra….dawaj ten…szpital….- no nie. Boże, całe życie z wariatami.

Zawijam wstecz, i obieram kurs na Janków trzy. Jest najbliżej. W parę minut jesteśmy na miejscu. Znowu sklep, i byli pracownicy pegeru. Kolejni już dzisiaj.

- Panie…- mówi chłop bez dwóch jedynek – Stasiak znalazł jakieś monety, ale to było ze dwa lata temu…

Pudło. Pokazuję mu zdjęcie płotu w gazecie. Mówi, że go kojarzy, ale po drugiej stronie Blizanowa, tam takie robią. Robią!!! To znaczy pewno jest ich więcej. Niestety okazuje się, że tak. Dwóch producentów. Jeden na północ, a jeden na południe. No pięknie.

- Patryk…co robimy…płot to zły trop…się okazuje.

- Kalisz???

- Muzeum ziemi kaliskiej…- podpowiadam – może archeolodzy coś chlapną???

- No… a można jakoś dołem tam jechać?

- Chyba można – patrzę na mapę – przez Oszczywnik, Biskupice i Grodzisk.

- Przez co? …Oszczywnik? – kolejny atak śmiechu

- Tak jest na mapie….

Jedziemy. Mapa okazuje się, mało dokładna, wpuszcza nas w jakąś wąską, błotnistą dróżkę, wzdłuż rzeczki. Auto mi się ślizga, wykazując wyraźne tendencje do zjechania tyłem do wody. Jak dobrze, że kiedyś zahaczyłem o rajdy. Pobladły Patryk nerwowo zerka na licznik i w prawo przez okno, czy jeszcze jest po czym jechać. Uff nareszcie asfalt. Udało się.

- Jak myślisz ten rów z wodą był głęboki? – nerwowo zacierając ręce pyta, nabierający rumieńców kolega.

- Rzeczka. Patryk, rzeczka. Nazywaj rzeczy po imieniu. Dziennikarzem jesteś – oddycham głęboko, oj, było blisko – mam wrócić, żebyś mógł sprawdzić?

- Nie…raczej już wystarczy….

 

Kalisz. Muzeum Ziemi Kaliskiej. Archeolodzy, miłe chłopaki, informują nas, że to zdjęcie w gazecie, to pic. Jak mają jakieś znalezisko, to dają do ilustracji byle co. To akurat było gdzieś, jakieś pięć lat temu. Im tu poszukiwacze skarbów ryją w ziemi, niszcząc stanowiska8. Jakaś kultura słowiańska tu zamieszkiwała, więc gdzie nie wbić łopaty to coś się znajdzie. Monety od rolnika pokazali, jeden nawet z nimi zapozował do zdjęcia, ale gdzie to było, nie chcieli powiedzieć. Monety mamy, archeologa z monetami mamy, brak tylko rolnika.

- Wojtek – już czuję że Patryk ma jakiś szatański pomysł – pamiętasz tego gościa w Łaszkowie? Wydawał się, sympatyczny…

- Do czego zmierzasz? – pytam, znając właściwie już odpowiedź

- Podstawny go. Powinien się zgodzić…

- Stworzyłem potwora…

- No przestań, Herbert dzwonił ze dwadzieścia razy, mówiąc, że bez rolnika nie wracać….

- Mówisz, że to przejdzie….

- Musi….to chyba z dziesiąty wyjazd na którym nic nam nie wyszło. Jak się nie uda to nas przecież zajebią9 … co mamy do stracenia….Powiedzieli, że jak tego nie zrobimy to konsekwencje ,będą ZNACZĄCE - zaznacza

- No to masz i rację…takich argumentów nie podważysz ….nawet to, że nikt mnie nie zatrudniał, to i nie może mnie zwolnić, traci na wymowie - znowu motylki w brzuchu – poczekaj, mam telefon.

To Szymon. Jeden z fotoedów. Pyta o zdjęcia z nocnego wypadku. Nie ma ich. A wysłałem, i sprawdzałem dwa razy czy doszły. Nie ma ich. Dlaczego, mnie to nie dziwi. Bo to nie pierwszy raz. Ktoś się nie bał, i wyjebał10. Takie to powiedzenie foto.

- Patryk. Musimy stanąć – zatrzymuję auto na przystanku PKS u

- Dlaczego???

- Bo zdjęcia z wypadku muszę zesłać…bo nie mogą znaleźć…

- Znowu…

- Jakie znowu…pierwszy raz w tym tygodniu… - bagatelizuję, żartując -…a mamy poniedziałek…Aha i pytali o rolnika….to chyba faktycznie go podstawimy…bo nas zaj…zatłuką jak go nie będzie…

Odpalam laptopa, w komórce sprawdzam stan rachunku, no mam jeszcze cztery dychy do wykorzystania, zdjęć z wypadku nie jest dużo, może się zmieszczę w abonamencie, koniec miesiąca, rozmowy mogę ograniczyć. Łączę się z netem i wysyłam. Po dwudziestu minutach jest po sprawie.

- Łaszków…i ten sympatyczny rolnik…- pytam

- Łaszków…i ten sympatyczny rolnik…- odpowiada Patryk

Do Łaszkowa droga minęła nam gładko. Humory dopisywały, mapa nie zrobiła niespodzianek, a rzeczkę ominęliśmy dużym łukiem. Sympatyczny rolnik stał przy płocie, w miejscu gdzie go pierwszy raz spotkaliśmy. Żując pestki słonecznika, patrzył wodnistymi oczkami na asfalt, po którym wiatr rozdmuchiwał, na wszystkie strony, łupiny które przed chwilą wypluł.

- Dzień dobry, to znowu my – zagaił Patryk.

- Doobryyy – przeciągając zgłoski odpowiedział fanatyk słonecznika.

- Witam…- włączyłem się w dyskusję – mamy sprawę –przejąłem inicjatywę, widząc, zdenerwowanie Patryka, i wiedząc, że w takich sytuacjach mówi niewyraźnie, i będziemy tu pewnie wieki stać – jesteśmy z gazety..

- Przeca wiem…mówiliście ostatnio…

- Robimy taki materiał…

- To z gazetyście…czy tkacze? – zażartował.

- Artykuł…w sensie – o dziwo Patryk to zrozumiale powiedział – o rolniku co znalazł stare monety…i….

- I co….

- I je oddał…do muzeum..

- Głupi jakiś…

- No i jakby pan…się zgodził…

- Zgodził? Na co…- na twarzy faceta na przemian niedowierzanie przemykało ze zrozumieniem – że niby ja…

- No, że niby pan…- na twarz Patryka powoli wpełzała radość, bo gość wyglądał, jakby się miał zgodzić - …je znalazł…- jednym tchem wyrzucił z siebie ten ciężar – i zgodził się zapozować do zdjęcia…

- No dobra, czemu nie…ale jakiegoś browara postawicie?

- Postawimy…oczywiście

- A gdzie mom to zrobić

- Gdzieś na polu.. nad jakimś świeżo rozkopanym dołkiem – włączyłem się do dyskusji.

- To poczekajcie …po szpadel pójdę.

Za chałupą pole dość stromo opadało ku Warcie. Mało kostki nie skręciłem na kretowiskach, jak tam szliśmy. Chłop wykopał dołek, zapozował pokazując, że to tu, te monety były. W tle widoczek sielankowy, biała chałupka, kontrastująca z zielenią łąki, i mnóstwo pagórków, a na pierwszym planie, on z łopatą i dół. Jakby go wyciąć, i dół, w photoszopie11, to zdjęcie do folderu. Wielkopolska zaprasza. Herzlich wilkomenn. Żegnamy się. Dostaje nawet dwa piwa, jedno od razu duszkiem wypija, mówiąc „dopiero drugie jest do degustacji”. Wracamy. Patryk dzwoni, i jak zwykle słyszy, że wykonaliśmy kawał, dobrej, nikomu, do niczego, nie potrzebnej roboty. Taka forma pochwały. Luzackiej . bo oni wszyscy w wawie to luzaki, fajne chłopaki, bo pensyjka jest, Klimka w biurze, darmowy parking i jeszcze kanapki same przychodzą. A i wszyscy się lubią, te telefony z kurwami, i chujami, i innymi takimi to takie niewinne żarciki. Nie używam służbowego meila, bo zwykle ściągał, przez parę minut wiadomości o kanapkach, co przyszły. Bo w warszawie jest taka technika, że do pokoju obok, to się nie idzie tylko meila wysyła. Wot technika, hamerykańska, albo japańska…ale ostatnio czerpią z koreańskiej, albo tajwańskiej…ale i tak pewnie wygra chińska.

 

Dwa dni później, odbieram telefon…

- Tu Eryk, z foto z warszawy….- ten facet wydaje się w porządku, taki trochę zagubiony, zakręcony, i nigdy nie słyszałem żeby przeklinał, a zlecenia od niego są bardzo konkretne i treściwe, i co więcej, jak coś, jest bez sensu, z uwagi na geografię12 kraju, to bez dyskusji to przyjmuje – jak nazywał się ten rolnik spod Blizanowa, i jakieś namiary na niego masz?

Oj, myślę….Patryk…jest jakaś afera…z tym podstawionym gościem.

- Nie….mówię…wszystko ma Patryk ….

- A chociaż nazwisko – Eryk napiera

- Nie pamiętam…sprawdź w opisie zdjęcia, powinno być…ja teraz nie sprawdzę bo jadę na materiał…

- Dobra …to na razie….- rozłącza się…

Tak coś czuję przez skórę…że coś nie jest dobrze. Wchodzę do redakcji. Patryk nos ma na kwintę. Alicja po awansie na szefową oddziału też. Małgorzata poszła do warszawy, dzięki czemu na wszystkie gówna przestałem jeździć, i koszty, mi spadły, ale atmosfera jest napięta.

- Co jest??? – pytam Alicji – pogadaj z Patrykiem, to się dowiesz – uuuu ….jest źle….zwykle mnie tak nie wita….

- Co jest??? – pytanie kieruję do dużego bobasa… Patryka – o co chodzi???

- Herbert miał wizję… a właściwie pomysł…- mówi dusząc się ze śmiechu – i wylądował na dywaniku u naczelnego…

- Wiem, że go nie lubisz, ale czemu rżysz???

- Bo chodzi o tego rolnika znalazcę…

- No???

- Herbert wymyślił sobie…. – zaczyna się śmiać, facet nie ma za grosz instynktu samozachowawczego, (no dobra ja też nie mam, ale dopiero jak się wkurzę, to do sumienia) – że temu gościowi załatwi nagrodę….ha ha ha ..z ministerstwa….hi hi hi….zadzwonił….i…..he he he …..i załatwił…..ha ha ha….a potem, dzwoni do mnie ….ha ha ha…i pyta o jego….hi hi hi …..adres…..he he he…..a ja mu mówię, bo coś mnie tknęło, że zgubiłem akurat ten zeszyt, taki niefart…..buahahahaha….a on dalej się dopytuje…. Nazwisko….miejscowość….itd

- Wiem, do mnie też dzwonili – jestem śmiertelnie poważny – dobrze, że mnie coś też tknęło. A co naczelny?...

- Nic, opierdolił go….i temat nie idzie

- No to ma za swoje…przyszła kryska na Matyska…nie wracajcie bez tego tematu… - cholerny cwaniak, myślę - no wcale mi go nie żal…trzeba być baranem, żeby coś takiego zrobić…telefon do ministerstwa…..bez sprawdzenia….

- No fakt. Jak tak nas gnębi to powinien, brać pod uwagę, że czasem naciągamy….

- No powinien….ale udało nam się zepsuć mu humor…- dodaję - ale biedna, Alicja, on przez co najmniej dwa tygodnie będzie się mścił, za ten dywanik i

zwalał wszystkie tematy..i

- Nie pierwszy …i nie ostatni raz….- jak mnie czasem ten Patryk wkurza tym bagatelizowaniem. A te trzysta kilometrów co to je przejechaliśmy?....Cóż poznałem trochę kraj.

 

1 chemia – tu różnego rodzaju narkotyki
2 Redaktor – w odróżnieniu od dziennikarza, nie rusza się z redakcji, redagując nadesłane materiały, i to on jest odpowiedzialny za tytuł, końcową wymowę artykułu, wygląd strony, zawsze anonimowy, bo artykuł nie jest podpisany jego nazwiskiem, i w razie sprawy sadowej nie on jest stroną. Co nie przeszkadza mu w żaden sposób dokonywać zmian w tekście, według własnego widzimisię
3 Formatować – tu przyjęcie z góry, jak artykuł ma wyglądać, i informacja dla mnie jak mam ustawiać zdjęcia
4 Poniał – z rosyjskiego, zrozumiał
5 Foto - fotoreporter
6 PKP – pięknie, kurwa, pięknie
7 Reporter – dziennikarz pierwszej linii, jeździ i zbiera informacje w terenie, pisze tekst, który i tak redaktor w warszawie zmieni jak mu będzie pasowało
8 Stanowisko – tu miejsce gdzie archeolodzy maja nadzieję coś znaleźć, albo już znaleźli
9 Zajebią – z kim przestajesz takim się stajesz,
10 Wyjebał - z kim przestajesz takim się stajesz
11 Photoszop – program do obróbki zdjęć, pisownia częściowo spolszczona
12 Geografia kraju – notorycznie kazali mi jechać za zieloną górę żeby zrobić zdjęcie laureata konkursu, gdzie w zielonej, był korespondent który mógł to zrobić, nie nabijając kilometrów

Udostępnij ten post

Submit to FacebookSubmit to Google PlusSubmit to TwitterSubmit to LinkedIn